Już pierwszego wieczora, wbrew sobie i swojemu purytańskiemu usposobieniu postanowiliśmy iść w tany. Zaczęliśmy od stonowanej kolacji (obowiązkowe Pad Thai z krewetkami / kurczakiem). Potem szlajaliśmy się od knajpy do knajpy szukając najciekawszego miejsca. Wszędzie częstowano nas wiaderkiem koktajlowym z zanużonymi w nie czterema słomkami. Jak to mówią, mała rzecz a cieszy. Litrowe wiaderko za niespełna 30 pln.
No ale że wiaderka miały więcej lodu i soku niż alkoholu - a my na trzeźwo dostajemy szału -postanowiliśmy doprawić to co nieco. Asia miała pomysł: trzeba zjeść skropiona. Jak powiedziała, tak zrobiła. Przyjemność za 8 pln.
Tak czy siak, mając status gwiazd (zagraniczniaki*) bawiliśmy się jak damy. Można było się ocierać, a wszyscy (faceci też) piszczęli jakby spotkała ich przygoda życia. No i w konsekwencji małe wianuszki dookoła nas, fotki z nami w tle (myśleli, że tego nie widać?) i próby zagadania: Where are you from?
Mimo że impreza halloweenowa się skończyła kilka dni temu do dziś ze sobą korespondujemy i wysyłamy im paczki z ciuchami, słodyczami i proszkiem.
* pamiętacie jak w latach 80-tych przybysze z Niemiec mieli u nas status gwiazd (lepszych)? Tak trochę to wyglądało z nami. A przynajmniej takie mieliśmy wrażenie...
Jakże więc wielkie było moje zdziwienie, gdy na imprezie, po załatwieniu swoich fizjologicznych potrzeb podszedłem do umywalki by umyć ręce i w momencie gdy je myłem, nagle moje barki zaczął masować nieznajomy Taj. Zamarłem ze zdziwienia, a on spokojnie zaczął rozmowę łamanym angielskim. Ja nawet nie zdążyłem odpowiedzieć mu na pytanie skąd jestem, a on jak mnie nie chwyci obiema rękoma za kark i głowę, jak mną nie szarpnie najpierw w lewo (chrup!), potem w prawo (chrup!). Za chwilę naciągnął mnie plecami na swoje plecy (znowu chrup!), na końcu jedna ręka (coś przeskoczyło), druga ręka (to samo). Stałem przed lustrem. Woda w kranie nadal leciała. A tajski chłopak uśmiechnął się tylko i patrzył.
- Mam ci za to zapłacić? - spytałem zmieszany całą tą sytuacją.
- Tak.
- Ale ile? - spytałem.
- Ile chcesz.
Druga ciekawa toaletowa historia wydarzyła się dwa dni pózniej. Podczas obowiązkowego, acz niesamowicie obleśnego ping pong show. (Bynajmniej nie chodzi tu o grę paletkami. Kto chce niech sobie sprawdzi u wujka Googla.)
Wizytując toaletę zauważyłem, że jest ona przechodnim pomieszczeniem dla ping pongownych mistrzyń. Nie zrażony tym faktem (w końcu jestem w Tajlandii, no nie?) postanowiłem zrobić po co przyszedłem i odwrociłem się do pisuaru. A tu nagle: ała! Jakaś babka szczypnęła mnie w pośladek, powiedziała coś czego nie zrozumiałem i śmiejąc się wyszła z toalety. Patrycji do teraz wmawiam, że się podnieciłem, ale tak naprawdę to co najwyżej oblałem sobie nogi.
Będąc przy dobrej zabawie i kontakcie z Tajami polecamy Pana Samochodzika. Jest to pojazd (chyba stary Volkswagen Transporter), ulokowany na Rambuttri (Bangkok), pomalowany sprayem w ciapki i kolory tęczy, a służący za bar z drinkami. Obok niego kilka plastikowych stolików i krzeseł.
Pan Samochodzik ma jeden bardzo duży plus. Jego drinki są prawdziwe. Nie trzeba kosztować całych wiaderek by coś poczuć. Mojito to Mojito, Tai Mai to Tai Mai**, etc.
A jeśli mało tobie klimatu, to tańcz do muzyki klubowej, która intensywnie pulsuje z olbrzymich głośników. Możesz też sączyć drinka oglądając sport na żywo w LCD zamontowanym w tylnej klapie samochodu (wersja na smutno).
** Tai Mai jest chyba najpopularniejszym drinkiem w Tajlandii. Jeśli dobrze pamietam, to jest na bazie białego rumu i grenadiny.










Brak komentarzy:
Prześlij komentarz