Nie będę się rozwodził jakoś straszliwie na temat tajskiej kuchni, bo na pewnio nie jestem specem od kulinarnych wędrówek i dygresji, ale spróbuje co nieco opisać. W końcu kuchnia w tym kraju jest czymś, co każdy wspomina z rozrzewnieniem.
Pozwolę sobie streścić to, co mi podpowiadają dziewczyny:
- feria smaków (od słodkiego, przez słony, kwaśny, ostry,...),
- w wersji smażonej, surowej, z glutenem i bez,
- (tu, gdzie jesteśmy obecnie) nawet szwedzka kuchnia (klopsiki jak z Ikei, etc),
- skorpiony, owady, inne zwierzątka (Uwaga, psów jeszcze nie widzieliśmy! To raczej tylko w Chinach.),
- ananasy pierwszej klasy, arbuzy pierwszej klasy, mango pierwszej klasy,
- owoce morza wszelkiej maści (suuuuper krewetki na sto sposobów; kraby, które biegają w samopas po naszej plaży; barakudy, itp, itd),
- Padthai, czyli noodle zmnieszane z wybranym mięskiem (kurczak, wołowina, wieprzowina, krewetki), pomieszanie z jajkiem, z dodatkami do wyboru,
- zupa Tom Yam, która robi dziurę w gardle...
- ... <tu dodaj jeszcze z milion potraw>
Jedno jest naprawdę ważne - należy prosić o "not spicy", chyba że lubisz jak piecze na wejściu i na wyjściu... Ponadto to, co dla Tajów jest ostre dla nas jest zabójczo ostre. I potrafi zaprowadzić do szpitala. Nawet gdy nam mówią, że coś jest nie-ostre to bywa, że w gardłach nam pali.
O ile przez pierwsze dwa dni cieszyliśmy się jak dzieci z tego, że nasze żołądki są jak z gąbki (brawo za rym!) i wchłaniają wszystko bez protestu, to jakoś ostatnio przechwalamy się między sobą kto dłużej wytrzymał bez spaceru do toalety. Na szczęście po tym jak nam dziś naprawili kibelki i nie musimy już ich przepychać niczym hydraulik, wszystko jest łatwiejsze ;-)
Ostatnio pozwoliłem sobie wysnuć teorię, że nasze przygody wynikają z faktu, iż często smażone potrawy popijamy shake'ami. Jutro spróbuję nie popijać ;-)
Z całym szacunkiem dla smaków nie mogę pominąć trzech istotnych faktów, gdy mowa o posiłkach:
Cena:
Są one (zazwyczaj) baaardzo tanie. Na wyspach można kupić pełen posiłek iuż od 60 bth (podziel cenę przez nieco więcej niż 10 a wyjdzi tobie ile to w PLN - w tym przypadku 6 PLN). I są to naprawdę smaczne rzeczy, często krewetki lub inne owoce morza. W lokalach dla obcokrajowców (oraz w Bangkoku), np przy hotelach cena wzrasta 2-3 krotnie. Ale nadal mówimy o tym samym posiłku :))
Był dotychczas jeden wyjątek. W Phuket miejscowy taksówkarz zabrał nas do miejsca, "gdzie jadają Tajowie". Fakt, że byliśmy jedynymi nie-Tajami, ale szybko też zorientowaliśmy się, że nasze karty dań są innego koloru (i ceny). Jest to dość popularny proceder a wręcz prykaz władz, który nakazuje stosować sprzedawcom niższe ceny dla rodaków. I tym sposobem za naprawdę wyśmienity cztery posiłki oraz wielgachne chrupiące krewetki zapłaciliśmy około 260 PLN. Ale trzeba przyznać, że wszystkie dania były obłędne i rozpływały się w ustach. Co dodawało kolorytu temu miejscu to możliwość wyboru swojego posiłku z rozwesolonej gromadki zwierzątek pływających sobie w przepastnych basenikach, nieświadomie patrzących spod lustra wody na swoich drapieżników.
Co ciekawe wśród szerokiego wachlarza żyjątek można było również wybrać skrzypłocza, jeden z najstarszych gatunków na świecie (ponad 450 milionów lat).
Świeżość:
Tajowie korzystają z dobrodziejstwa mórz i oceanów, ale i licznych hodowli i upraw. Ich posiłki nie dość, że super przygotowane to do tego są naprawdę świeże. Krótko mówiąc miód w uszach (miało być 'w ustach').
Dostępność:
Gdziekolwiek byliśmy jedzenie serwowane było na każdym kroku. Co 10-20 metrów, a czasem nawet obok siebie usytuowane są ichniejsze jadłodajnie. A jeśli ci mało, zawsze możesz skorzystać z objazdowej kuchni (zwykłe garkuchnie na kółkach) i na szybko posilić się małym szaszłyczkiem, parzonymi pyzami (tak je nazwaliśmy), pierożkami, Padthai, czy innymi makaronami lub ryżem. Są też wózeczki ze słodkościami. Nie wiem jak się nazywają te rarytasy, ale smakują jak zwinięte andruty, w których ukryto krem z mleczka kokosowego i kawałki owoców (np. papaja).
Wybór trunków jest równie duży. Począwszy od świeżo wyciskanych soków (mango, pomarańcza, arbuz, etc.), poprzez shake'i, aż do koktajlów. Z tymi ostatnimi jest śmiesznie, bo zależy gdzie trafisz. Czasem masz coś co tylko z nazwy przypomina drinka a w smaku jest wodą, po takie miejsca, gdzie drinki to prawie czysty rum lub wódka.
Z piw wybór jest niewielki. Wszędobylskie Chang, Singha i Leo. Akurat w tym przypadku nie ma większego sensu, gdy u nas w kraju taki wybór piw ;)
No i należy dodać, że żadne drinki czy piwa nie miałyby swojej mocy, gdyby nie fakt że są sączone na plaży ;-)
Oczywiscie z częstymi przerwami na wodę, bo w tych temperaturach jest to wiekce wskazane.
A dla tych, którzy ponad wszystko cenią sobie pizzę, burgery, panierowane kurczaczki, kawkę ze Starbusia, od razu śpieszę z informacją, że tu też można natknąć się a McDonalds, KFC, Burger King czy Starbugs. Cenowo jest podobnie jak u nas (czyli sużo drożej niż lokalne specjały). Jakościowo - nie wiem. Byłbym głupi, gdybym to w siebie wpychał mając takie alternatywy dookoła. (Choć przyznam, że klaun Donald przed McD mnie oczarował - patrz zdjęcie).















Brak komentarzy:
Prześlij komentarz